Od czego by tu zacząć? Może od wyjaśnienia pewnej kwestii? Dwa miesiące temu napisałem w notki przypisie, że książki o winach z Bordeaux nie kupię, przynajmniej w dającej się przewidzieć przyszłości. Jak to w życiu mi się zdarza, ta niedająca się przewidzieć przyszłość nastąpiła dość szybko. Niecały miesiąc po napisaniu wspomnianej notki.
Po pierwsze, na spotkaniu u S. w Poznaniu traf chciał, że większość przyniosła akurat klarety. Nawet jak się wino włoskie trafiło, to z apelacji Bolgheri, zatem klaretów sobowtór. Po drugie, Lidl znów francuszczyznę podesłał, a w niej bordoskie wina dwa, czerwone wytrawne i słodkie białe. Po trzecie, na Amazonie pojawiło się nowe wydanie pewnej książki o Bordeaux. Książka ta, patrząc po autorze, czytającemu śmierci przez deklinację apelacji zgotować nie powinna. Zatem, choć zdania nie zmieniam, że z klaretów to popłuczyny* zaledwie zwykłemu śmiertelnikowi są dostępne, zdecydowałem się poczytać o Bordeaux. W zamyśle, by dowiedzieć się wystarczająco, by móc ocenić jak bordoscy trzecio i czwarto ligowcy mają się do legendy regionu tworzonej przez ekstraklasę i jej zaplecze.